Wszyscy słyszeliśmy
jakiś hałas, panika. Część z nas uciekła, nie zwróciłem nawet uwagi kiedy, nie
wchodząc już w szczegóły, jak i gdzie. Jeśli pamięć mnie nie myli, została
czwórka. Ktoś w końcu otrząsł się z tumanów szoku które spadły na nasze mózgi i
najzwyczajniej wykręcił magiczne sto dwanaście. Wystarczyło tyle.
Kawa podana, już nie
zalana wrzątkiem w szklance którą można ugryźć. Na bogato. Dużo kalendarzy
musiało wylądować w koszach na śmieci, skupach makulatury… by przyszedł bezczelnie,
i zmienił, nie w żaden chleb, wodę którą wreszcie bezpiecznie piję się prosto
z kranu. Zmienił nieodwracalnie. Nie oglądam starych zdjęć które mi zrobiono.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz